Tytuł tego tekstu jest swoistą zaczepką i nawiązuje do słynnego fragmentu Apokalipsy, który napomina o byciu zimnym albo gorącym, bowiem ,,letni zostaną wypluci z ust'' (w oryginale to słowo jest zbliżone do bardziej dodanego „wyrzygać”).
Ostatnio można znaleźć wiele artykułów i wypowiedzi wielu osób związanych z Kościołem o sytuacji młodych. To chyba jeden z najczęściej poruszanych tematów podczas synodu i nie tylko. Nie ma co się dziwić - w końcu przyszłość i „przeżycie” Kościoła zależy od przekazywania wiary. O ile wiele z tych głosów jest bardzo cennych, to istnieje pewna luka. Brak bowiem wypowiedzi samych zainteresowanych, czyli nas - młodych. Można się zastanawiać, czy to nie jest wyraz już całkowitego zobojętnienia na kwestie duchowe wśród osób najmłodszego pokolenia, czy brak przestrzeni do wypowiedzi. Czynników jest wiele i jak zwykle to bywa w sytuacjach socjologicznych - wszystkie się zazębiają. Prawdą jest zarówno to, że młodzi obojętnieją na Kościół, jak i również to, że nie mają zbyt wielu możliwości wypowiedzi. Dobrym zaczynem są powstające w coraz większej liczbie diecezji Rady Młodzieżowe. Jednak to jest tylko kropla w morzu potrzeb. Z drugiej strony trudno się dziwić hierarchom Kościoła, że mają ogromny problem z założeniem takiej rady. Tutaj w pierś częściowo powinni się uderzyć młodzi. Współcześnie w przestrzeni publicznej obserwujemy dużą zmianę w postrzeganiu społecznego obrazu studenta. Jeszcze 30 lat temu studiowanie było oznaką dojrzałości i budowania dorosłej, odpowiedzialnej rzeczywistości, a dzisiaj, niestety, szybciej przyjdzie nam do głowy obraz młodzieńca, który co weekend się bawi i „korzysta beztrosko z życia”. Wiadomo, wszystkie takie obrazy są stereotypowym ,,szufladkowaniem” danej grupy, jednak bardzo często zawierają w sobie częściowo prawdziwą informację zwrotną o tym, co jest w ludzkich głowach. Mimo wszystko warto podkreślić, że zazwyczaj są jedynie uproszczeniem skrajnych postaw jednostek, które, przez swoją wyrazistość, zostają utrwalone w pamięci zbiorowej. Jednak faktem jest, że ogólna tendencja w młodym społeczeństwie wiąże się z obniżonym poczuciem odpowiedzialności za chociażby dzieło grupowe czy też drugiego człowieka. Nic dziwnego, że Kościół ma trudność z traktowaniem nas poważnie. Oczywiście pozostaje garstka osób, które przeżywają w swoim życiu prawdę o Kościele jako Matce. Zazwyczaj jednak po ludzku nie mają czasu, bo biorą odpowiedzialność za swoją wspólnotę i nie są w stanie być wszędzie.
Wracając jednak do głównego meritum sprawy, odpowiedź brzmi - tak i nie. Tak, zimny jest kościół powszechny młodych. Za to coraz mocniej tętni życiem, chyba jak nigdy od dawna, kościół młodych ten bardziej niszowy. Wiadomo - Kościół jest jeden. To porównanie ma jednak pokazać pewną tendencję, która nieubłaganie się nasila. Młodzi albo są we wspólnotach albo ich w kościelnych ławkach praktycznie nie spotkamy. Czasami jeszcze można ich ujrzeć do momentu bierzmowania raczej z powodów rodzinnych zobowiązań niż osobistej chęci. Choć i to już się zmienia. W ramach poszukiwania odpowiedzi na ten stan rzeczy powstał już niejeden doktorat. Można sztandarowo wymieniać skandale w Kościele, masowy przekaz wartości tego świata, rozpad rodziny, brak świadków wiary, chęć konformistycznego dopasowania się do grupy, bunt młodego wieku w poszukiwaniu swojej ścieżki czy iluzja wolności, niezależności i kontroli nad swoim życiem. To tylko niektóre z głównych mechanizmów. Zawsze warto pamiętać, że mówimy o osobnym, indywidualnym bycie, więc oprócz pewnych zbiorczych tendencji na takie, a nie inne decyzje wpływ mają jeszcze własna historia i doświadczenia.
Można by się pokusić o stwierdzenie, że młody Kościół się radykalizuje. Jest albo zimny, albo gorący. Choć jest to teza mocna, to wydaje się mieć w sobie ziarno prawdy. Wbrew opinii wielu to wcale nie jest tak, że młodzi nie mają zdania na dany temat i po prostu trwają w takim status quo. Mają i to nawet aż zanadto. Młodość to czas poszukiwania - siebie samego i swojej ścieżki. Współcześnie młodzi (i nie tylko) poszukują namiętnie odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Większość licealistów zapytanych, dlaczego decydują się nie chodzić na religię, opowie o świadomym wyborze oraz poprze go przemyślanymi i przetrawionymi ze sobą samym argumentami. Wśród podanych wyżej przyczyn rezygnacji z wiary powstrzymałam się od jednej, która dosyć często wybrzmiewa w publicznej dyskusji. Istnieje grupa kapłanów, jak również świeckich, która wyraża niekiedy opinię, iż młodzi są rozleniwieni bądź nie mają czasu na wiarę. Będąc młodym człowiekiem, mogę zaświadczyć, że faktycznie czasu wolnego mamy statystycznie mniej niż nasi przodkowie, jednak wszystkie nasze wybory rozbijają się o hierarchię wartości. Rzeczywiście, prawdą jest zdanie, iż kto chce znajdzie sposób, a kto nie chce - powód. Słyszę niekiedy głosy, że jesteśmy pokoleniem zblazowanym. Jest to prawda, ale bardzo powierzchowna. Bowiem to, co przyciąga najbardziej jest trudne i wymagające. Jakoś tak podświadomie człowiek czuje, że to, co da mu dłuższą radość i będzie piękne wymaga poświęcenia i czasu. Wiadomo, iż wzbudza to lęk, jednak młodzi mają w sobie tę odwagę, by próbować nowych rzeczy, wywracać swoje życie do góry nogami i w pełni poświęcać się danej sprawie. To jest jeden z piękniejszych aspektów tego wieku. Dlatego też młodych przyciągają wspólnoty i środowiska, które od nich czegoś wymagają, na przykład spojrzenia w prawdzie na swoje działanie, zmiany swojego postępowania, wyciągnięcia ręki do bliźniego, z którym się jest skłóconym czy po prostu zaangażowania w przygotowanie jakiegoś spotkania. To czemu „niedzielny kościół” nie pęka w szwach? Tu wracam do początkowego stwierdzenia, że jest to mniej lub bardziej świadomy wybór. Warto uświadamiać ten fakt duszpasterzom, bo to może być jeden z kluczy do dotarcia do młodych serc, które podświadomie wręcz desperacko poszukują prawdziwej miłości.
W podobny sposób nakreśla się też coraz mocniejsza różnica między małżeństwami, które poznały się w towarzystwach, jak to niektórzy złośliwie mawiają, „kościółkowych” a tymi, które nie podzielają wspólnej pasji wiary. Nie chcę gloryfikować jednych bądź drugich, a bardziej zwrócić uwagę po raz kolejny na wszechobecne i powszechnie dostępne niechlubne statystyki, między innymi rozwodowe. Oczywiście, nie jest to jedyny wyznacznik szczęśliwych małżeństw - raczej jeden z wielu wskaźników, które pomagają zdefiniować mniej lub bardziej kierunek, w którym zmierzamy jako społeczeństwo. Po prostu prawdą jest, że z duszpasterstw czy innych wspólnot wywodzi się bardzo wiele szczęśliwych par, które opierają swoją relację na Jezusie. Bingo! Pierwszy raz użyte Jego imię w tym tekście. Nie bez przyczyny. Jest On bowiem clou tej całej rzeczywistości. Od Niego wszystko pochodzi i to On wszystko prowadzi. Natomiast Słowo Boże, liturgia i wspólnota tak często wspominane jako trójnóg życia chrześcijańskiego są środkami do celu, jakim jest zjednoczenie się z Jezusem. Każdy z tych środków jest ważny i faktem staje się rzeczywistość, w której bez wspólnoty człowiekowi ciężko utrzymać płomień swojej wiary. Jednak nadal mimo wszystko są to środki, które mają otwierać na łaski Ducha Świętego.
Podczas lektury tego tekstu pewnie większość z Was poszukiwała wyroku czy taki stan rzeczy w młodym Kościele jest dobry czy też zły. Odpowiedź nie jest taka oczywista jakby to się wydawało. Nie jest z pewnością dobry, bo w idealnym świecie wszyscy byliby ochrzczeni i trwaliby przy Jezusie. Jednakże nie jest też do końca zły, bowiem Kościół przeżywa aktualnie fazę głębokiego oczyszczenia. Pandemia jedynie wzmocniła proces, w którym w kościele przestają być widywani ludzie, dla których chrześcijaństwo jest bardziej kulturą aniżeli wiarą. Kościół staje się niszowy, mniej anonimowy, wraca do swoich korzeni. Początkowo chrześcijanie spotykali się w małych wspólnotach, które niejednokrotnie doświadczały prześladowań. Tak jest również współcześnie. Ci młodzi, którzy pozostali w kościele zrobili to świadomie i ich wiara autentycznie płonie. Dzięki temu są zaczynem dla swoich rówieśników. Przyciągają swoją odmiennością, czyli tym, że ich zachowanie, gdy chociażby nie oddają złem za zło nieprzyjaciołom, nie jest ludzkie, a pochodzi od Niego. Nie dzieje się to w ramach masowej rewolucji, a raczej jest procesem pokornego świadectwa życia, do którego uzdalnia wszystkich wierzących sam Jezus Chrystus.